Super (?) długi weekend w Zakopanem

Mieliśmy super, przedłużony rodzinny weekend. Wróciliśmy do domu i się okazało, że mam dość dzieci.

W weekendy, czy na dłuższych wyjazdach często staram się zająć dziećmi bardziej, tak, żeby realnie moja żona miała dla siebie więcej czasu i przestrzeni niż na co dzień. Zabieram przeważnie wtedy gdzieś dzieciaki, przeważnie na place zabaw.

Podobnie było w miniony weekend, który zaczął się dla nas już w czwartek. Spędziliśmy razem dużo bardzo fajnego czasu w Zakopanem. Czwartek i piątek z nastawieniem na dzieci. Sobota – namiastka gór, czyli wycieczka w dolinę Chochołowską (szczerze to nawet się nie nastawiałem specjalnie, że dojdziemy do końca – i to mimo zabrania wózka biegowego, który świetnie się sprawdza też w terenie, ale udało się).

Powrót w sobotę wieczorem. Raz, że korki, a dwa, że dobrze mieć jeszcze jeden dzień wolnego, żeby odpocząć po takim weekendzie. Człowiek z dziećmi uczy się, jak sobie stworzyć przestrzeń na ewentualne mniejsze, czy większe katastrofy i histerie. Tym razem w zasadzie obyło się bez większych trudności i na noc dotarliśmy do domu.

Niedziela też zapowiadała się sielankowo. Dzieci spały długo (co raczej się nie zdarza), więc ja również się wyspałem. Jakoś po śniadaniu usiedliśmy sobie w salonie. Jak to zwykle bywa, w domu nie ma próżni. Córka próbowała zaprosić mnie do zabawy w leczenie chorej meduzy, a maluch swoim zwyczajem próbował mnie za palec u ręki wyciągnąć z fotela i gdzieś zaprowadzić (zapewne na schody, albo do szafki z herbatą, kawą i przyprawami).

I wtedy pojawiła się złość. Czego te dzieci znowu ode mnie chcą? Chcę mieć spokój! Pobyć sam ze sobą! – jeszcze nieśmiało coś we mnie zaczęło się buntować. Nie było to jakieś wielkie wyładowanie złości, ale wewnętrzny znak ostrzegawczy – zadbaj o siebie.

Kiedyś bym tego uczucia w ogóle nie dostrzegł. Pozwoliłbym mu narastać. Z sygnału ostrzegawczego przerodziłoby się zapewne w jakąś frustrację. Napięcie by narastało we mnie, a dzieci już tak mają, że z takim napięciem zaczynają rezonować, ponieważ świetnie współodczuwają z rodzicami.

Same zaczęłyby się złościć, a ja najpewniej wykorzystałbym to jako pretekst, żeby je obarczyć odpowiedzialnością za moją złość. Rozładowałbym moją złość krzykiem i jeszcze znalazł „winnego” w dziecku, które coś by zapewne przeskrobało.

Albo obwiniłbym się, że nie jestem rodzicem idealnym, który jest dostępny dla swojego dziecka i złości się na niego bez powodu. Bo przecież rodzic powinien być dla swojego dziecka zawsze darem. Kolejna iluzja.

Te scenariusze jednak się nie zrealizowały, bo wyczułem ten moment, w którym mogłem zadziałać i o siebie zadbać. Najpierw poprosiłem żonę, żeby ogarnęła dzieciaki. Tak się złożyło, że też nie miała akurat zasobów, by je gdzieś zabrać – przyjąłem ze spokojem, że muszę znaleźć inne rozwiązanie.

Wziąłem się więc za rozpakowywanie bagaży i lekkie sprzątanie mówiąc dzieciom, że nie mam czasu teraz, co było im łatwiej zrozumieć, niż gdy siedząc w fotelu odmawiałem zabawy. Po 1.5h takiej pracy uczucie złości zniknęło i znów chętnie wróciłem do rodzinnego spędzania czasu.

Czasem pomimo tych wewnętrznych sygnałów i tak dziećmi się trzeba zajmować. Samo nazwanie jednak swoich potrzeb i ich wypowiedzenie daje już jakieś nowe zasoby. Rodzice tak już mają, że często musza odraczać zaspokajanie swoich potrzeb.

Ta sytuacja pokazała mi też, że jeszcze bardziej muszę się postarać pomagać znaleźć przestrzeń dla siebie mojej żonie, która często jest z dziećmi przez cały dzień. Zwyczajnie, przebywanie z dziećmi przez cały czas jest bardzo męczące psychicznie. Cieszę się, że ogólnie coraz lepiej nam wychodzi znajdywanie tego balansu równowagi psychicznej w rodzinie jako całości i szczególnie między mną i żoną. Zdecydowanie redukuje to ilość i intensywności sytuacji konfliktowych.